Kilka lat już minęło od czasu jak toczyłem artystyczne życie we Francji, To była inna rzeczywistość dlatego, że u podstaw mojego życia tam był jeden powód: malowanie obrazów. I większość moich działań było związane właśnie z tą potrzebą i jej podporządkowane.
Od logistyki podróży między Polską a Francją, przez unikalne rytuały a skończywszy na muzyce której słychałem – przez pryzmat czasu całość wydaje mi się pełna osobliwego uroku.
Było to poznawanie kraju przez pryzmat ulic jego miast – setek godzin, które na nich spędziłem, próbując udokumentować życie tamtejszych ludzi. Co ciekawe z czasem sam stałem się częścią tego życia. – cżłowiekiem widywanym ze sztalugą i płótnem pod pachą. Malowałem głównie zabytki – neoklasyczną ornamentykę do dziś czuję w odciskach od pędzla.
Całość miasta – jak w każdej większej aglomeracji na świecie – skoncentrowana była na celebracji aktywnego życia: praca, dom, metro – ciągły bieg.
A kim byłem ja? Intruzem, który się na chwilę zatrzymał – niewielkim punktem na mapie miasta i w czasie tego miejsca.
I zapewniam was – jeśli choć na cztery godziny usiedlibyście bez komputera, telefonu i bliskiej osoby na krześle w centrum dużego rynku – zrozumielibyście mój sentyment. Po prostu usiąść i spojrzeć – to bardzo mocne doznanie już po kilku godzinach. A po miesiącach takiego życia wnętrza człowieka nie wypełniają już ciepłe domowe klimaty ale zapachy i nastroje miasta. A gdy zasypia czuje jego przestrzeń.
W świecie pełnym hałasu przemieszczałem się ze sztalugą w tumelach ciszy – obserwując harmonię. Przemykałem w tym „upperground”, który zbudowałem ze skupienia w imię dobrej komunikacji z pięknem.
Pewnego dnia zobaczyłem coś co mnie przeraziło: piękno dziś to nie jest wybór – to konieczność. To ukojenie i schronienie przed atakującym szumem informacji i gwaru (hałas miasta choć na codzień spójny to jednak niezbyt jest budujący).
Piękne więc stało się dla mnie tym co dawało mi schronienie wbrew rozdygotanemu miastu, myślom, nerwom, sytuacjom i samotności. W swojej wyobraźni, siedząc na ulicy, budowałem wnętrze z wyobraźni i było to piękne wnętrze: ściany z ciszy, bezpieczeństwa i możliwości które dawały mi plamy i barwy.
Na koniec to porzuciłem i bez ucieczki usiadłem na jednej z ulic i miałem wrażenie że między pędzlem a obrazem miasta w siatkówce mojego oka niewiele zostało.
(Kilka słów, impresji opisałem też tutaj):